Gabinety dermatologiczne zarabiają nie tylko na operacjach usuwania nieistniejącego raka. Stosunkowo niezłe pieniądze zarabiają również na… opalaniu. Tak, na opalaniu. Tylko w gabinetach dermatologicznych nie nazywa się to opalanie, tylko „helioterapia” i nie chodzi o uzyskanie efektu kosmetycznego, tylko likwidację niektórych problemów skórnych – z łuszczycą czy egzemą na czele. Rzecz w tym, że zabieg „helioterapii” nie różni się od strony technicznej niczym od sesji w salonie solaryjnym. Często wykorzystywane są do tego celu dokładnie te same lampy i urządzenia, co w solariach. Różni się natomiast od strony finansowej. Po pierwsze – jest mniej więcej 10 razy droższy (ok. 100 dolarów za seans). Po drugie – może być (i z reguły jest) finansowany z ubezpieczenia medycznego. Żyła złota!
Oczywiście, uczciwi dermatolodzy zalecają niektórym klientom po prostu wizytę w salonie solaryjnym jako lek na ich problemy. Według danych Amerykańskiej Akademii Dermatologii na początku lat 90. rocznie wydawano niemal 900 tys. takich zaleceń, ale już w 1998 liczba ta spadła o 94% – do 53 tys. O ile wzrosła w tym czasie liczba zabiegów „helioterapii” prowadzonych w gabinetach dermatologicznych? Tego nie wiemy, ale zakładając, że utrzymała się na podobnym poziomie, to przy cenie ok. 100 dolarów za jeden zabieg uzyskujemy sumę dochodzącą do 100 milionów. Jest o co walczyć